Wzór

Z bytu w niebyt,
Zderzające się wszelakie zasady moralne,
Kolizje między egzystencją, a nicością.
Łączące się w cząsteczki, atomy prawdy i fałszu,
Tworzące relatywistyczne spojrzenie na rzeczywistość.
Tu i teraz,
Między życiem, a nieżyciem.
Twardo oparte na schematach,
Zebrane w zbiory tajniki istnienia,
Kotłujące się w ciemnych pojemnikach wszechświata.
Stłoczone w jednym miejscu,
Zmuszone do kondensacji.
Sprowadzone do masy krytycznej,
Do ponownego wielkiego wybuchu,
Nada on być może znaczenia,
Starym, już rozgrzebanym sprawom.
W miliardzie atomowych gwiazd,
Rozpadające się atomy i składające w całość cząsteczki.
Obrane w jeden wzór,
Życie plus śmierć do kwadratu, podzielone przez spełnione cele,
To daje nam bezsensowność ludzkiej egzystencji.

Gwiezdny pył

Księżyc jaśniał na niebie,
Niezmierzonej pustce nie tkniętej przez czas,
Istniejącej samej z siebie,
Wielkiej łące pełnej kwieci gwiazd.
Jak pył co wysypany dawnymi czasy,
Gwiezdny pył w złocie się mieni,
Układa się w koła i pasy,
Błyszczy na tle wielu cieni.
Chodźmy więc i bierzmy to pełnymi garściami,
My, dzieci tej łąki, roztańczeni w blasku,
Delektujmy się tymi kształtami,
Czcijmy je aż do brzasku.
Wraz z brzaskiem przyjdzie słońce,
Ono zamknie nam oczy,
Pogodzimy się z końcem,
Aż do nadejścia kolejnej nocy.

Nim nadejdzie świt.

Czarne drzewa,
Cichutko tańczą na wietrze.
Delikatna mgła,
Otula wszelkie przedmioty.
Krople deszczu,
Pukają ciekawe w szyby.
Jest bardzo wcześnie,
Sen odszedł na spotkanie z jawą,
Zostawił tylko uśmiech na odchodne.
Bezsenność podaje rękę na powitanie,
Powietrze wokół niej gęstnieje.
Jeszcze zbyt ciemno,
Oczy powoli chłoną mrok.
Kształty wiją się i układają,
Dopasowują jak jakaś dziecinna zabawka,
Nabierają wczorajszą formę.
Nie może wyjść na jaw prawda,
Nikt nie może zobaczyć jak wirują w tańcu
, Brutalnie im przerwano.
Wiatr bawi się firanką,
Siadam na łóżku,
Sen nie wróci.

Kropla

Samotna kropla spada na ziemię,
Już nawet nie zamarza czy twardnieje,
Ulatuje wraz ze skrawkami przeszłości,
Umyka jako ostatnia łza wśród wiatru.
Już nie płacze za tą uronioną kroplą,
Milczy samotnie, opętana smutkiem.
Wiatr wtóruje rykiem zranionego psa,
Łamie wewnętrzną wiarę jak kruche szkło.
Powoli ugłaskana zieleń traw podnosi łby,
Płynie po nich samotna łza z nieba.
W około samotnością obłaskawiony podmuch,
Leniwie próbuje uginać delikatne źdźbła.
Chmury powoli tłoczą spojrzenia,
Doglądają trwałego cierpienia zagubionego w zieleni.
Uderzają o siebie w lęku,
Ronią krople krusząc samotność tej już uronionej.

Piekło

Otworzyłem swe zamglone oczy. Myśl mą przeszywała pustka.
Stałem nigdzie!
W próżni,
W miejscu o nieskoordynowanym położeniu.
Lekki powiew pustej przestrzeni,
omiatał mą twarz.
Dookoła była pustynia stepów,
Bladych i martwych.
W powietrzu,
Unosił się zapach siarki i ognia.
Wszędzie leżał lód tak czysty jak lustro,
Gdy się w niego patrzyłem,
Ujrzałem zakapturzoną postać,
O trupio bladej cerze i czerwonych źrenicach.
Po policzkach pełzł szkarłat krwi.
W powietrzu słychać było przytłumione szepty,
Jakby tysiąca innych ofiar.
Jednak stojąc po środku tej lodowej równiny,
O dwóch równoległych czarnych rzekach,
Stałem sam,
Zadumany w sobie,
Nie mogący sobie nic przypomnieć,
Nic nie czujący poza samotnością…

Apokalipsa

Nie ma ratunku,
Ku śmierci chylmy więc czoła.
Czy ktoś zbawienia czekał, czy potępienia,
I tak już uciec nie zdoła.
Cień idzie całą swoją potęgą,
Pochłania każdą żywą istotę.
Jest szybszy niż wiatr, dusze wyrywa ręką,
Za nim się ciągnie szlak ognia.
Nie bądźmy jednak w rozpaczy,
Na twarz nie padajmy w trwodze.
Niech ognia krąg nas otoczy,
Niechaj zwęgla nasze twarze.
Zginiemy zaznawszy cierpienia,
Jakiego człowiek jeszcze nie zaznał.
Ku chwale własnego imienia,
Śpiewajmy, krzyczmy, śmiejmy się.
Gdy wraz ze świtem w popiół nas płomień obróci,
Gdy nasza pieśń ucichnie.
Poranny wiatr po świecie nas rozrzuci,
Wtedy odejdziemy w niepamięć.

  • Dalej
  • Dalej